To miejsce na mapie… SK Kurozwęki

To miejsce na mapie… SK Kurozwęki

Przeszłam klonową aleją wzdłuż kamiennego murku i stanęłam przed dużą, białą, żelazną bramą, a za nią ujrzałam to co tak dobrze znałam ze starych fotografii, książek i opowiadań starszych koniarzy. Trzy stajnie, a pośrodku duże, kamienne poidło w kształcie podkowy, przy którym kłębi się stado klaczy arabskich ze źrebakami. Jest to miejsce, o którym jedni zapomnieli, inni twierdzą, że już nie istnieje ale są też ludzie, którzy wierzą, w jego odrodzenie…

Legenda o Kurozwękach powiada, że kiedyś, u zarania dziejów, trzech wędrownych rycerzy przejeżdżało konno przez ziemię, na której później miały powstać Kurozwęki. Rycerze i ich rumaki stanęli na popas: konie znalazły tu soczystą trawę i źródlaną wodę, rycerze zachwycili się łagodnym wzniesieniem, otoczonym bagnami, idealnym miejscem do zbudowania warowni… I ten właśnie magiczny moment harmonii między rycerzami i ich wierzchowcami dał zaczątek osadzie Kurozwęki.

Konie związane są z Kurozwękami od niepamiętnych czasów… Około 1380 r. drewniana owalna warownia przekształciła się w murowaną twierdzę, a wokół niej, w długiej rzecznej dolinie, powstała wioska. Konie, nieodłączny atrybut etosu rycerskiego, służyły rzemiosłu wojennemu, ale używane były również do uprawy pól. Z biegiem lat obronny zamek stał się renesansowym – a później barokowym – pałacem, a konie, dzielące dotychczas z rycerzami przestrzenie dziedzińca zamkowego, przeniosły się do pięknych stajni na drugim brzegu Czarnej. Stajnie te, przekształcone w domy mieszkalne, istnieją zresztą do dziś.

Fascynacja końmi dziedziczona była – podobnie jak kurozwęcki zamek – z rodziny na rodzinę: z Kurozwęckich na Lanckorońskich, z Lanckorońskich na Sołtyków… W r. 1833 Emilia Sołtyk, ostatnia ze swej rodziny i dziedziczka zamku kurozwęckiego, poślubiła Pawła Popiela herbu Sulima (1807-1892), wielkiego miłośnika koni. Na znanym obrazie Michałowski sportretował go w mundurze pułku krakusów powstania listopadowego – na koniu arabskim. Wnuk jego, również Paweł (1870-1936), prowadził w pobliskim Kotuszowie, obok starego dworu myśliwskiego Sołtyków, spore stado anglo-arabów.

Stajnia

Stadnina koni w Kurozwękach przetrwała II wojnę światową a po nacjonalizaci i kontynuowała działalność, podtrzymując kierunek wytyczony przez Pawła Popiela tj hodowlę angloarabów. Początki były bardzo trudne ponieważ materiał hodowlany przepadł lub uległ rozproszeniu a klacze, które zdołano zgromadzić były różnego pochodzenia i ras. Dopiero w latach 1950-53 ówczesny dyrektor stadniny p. Stanisław Machnik sprowadził około 20 klaczy z przedwojennych hodowli dworskich, wykupionych od rolników oraz przeniesionych ze stadnin: Morsko, Lućmierz, Głaznów, Klemensów. Jako stawka były one nie wyrównane, różnego wzrostu i kalibru ale wszystkie reprezentowały jedną rasę nazywaną wówczas angloarabską półkrwi. Hodowla angloarabów była prowadzona w Kurozwękach do lipca 1973. Na przestrzeni tych 25 lat dzięki przemyślanemu doborowi i konsekwentnej, systematycznej selekcji Kurozwęki dochowały się doborowej stawki pięknych klaczy oraz kilkunastu rzetelnych ogierów zakwalifikowanych do PSO. W lipcu 1973 roku, usiłując zaspokoić rosnący wciąż popyt na polskie araby, podjęto decyzję o utworzeniu w Kurozwękach stadniny koni arabskich. Angloaraby przekazano do SK Walewice i Prudnik a ich miejsce zajęły klacze arabskie z Michałowa i Janowa Podlaskiego. W styczniu 1975 roku stadnina posiadała 39 matek reprezentujących 9 rodzin żeńskich: Gazella, Mlecha, Sahara, Milordka, Ukrainka, Wołoszka, Selma, Rodania, Cherifa. Sprzyjające warunki klimatyczno glebowe, przemyślana polityka hodowlana i ogrom włożonej pracy szybko zaowocowały sukcesami pokazowymi i wyścigowymi. W r. 1999 stadnina została odkupiona od Agencji Rolnej Skarbu Państwa przez bezpośrednich spadkobierców ostatnich przedwojennych właścicieli, rodzinę Jana Marcina Popiela. Pozostają oni wierni tradycji przodków…

Śledząc historię odnosi się nieodparte wrażenie, że Kurozwęki są miejscem naturalnej symbiozy konia i człowieka i miejscem wielkiej pasji. Czuje się to przez wieki – i za każdym razem na nowo. Historia się powtarza – Kurozwęki nie mogą istnieć bez koni. Warto dać się ponieść tej pasji….

Po prywatyzacji stadnina zaczęła podupadać. Najcenniejsze konie arabskie zostały przeniesione do SO Białka, SK Janów Podlaski oraz SK Michałów, a niektóre odkupione przez prywatnych hodowców. Często zmieniający się dyrektorzy także nie wpłynęli dobrze na rozwój hodowli. I tak właśnie słuch o stadninie zaczął powoli zanikać. Budynki powoli niszczały, a całe obejście stadniny było zaniedbane. Dopiero dzięki zaangażowaniu obecnego dyrektora pana Pawła Maciołowskiego i kompetentnych pracowników stadnina zaczyna odzyskiwać swoje dobre imię i prestiż. Budynki zostały odnowione i odmalowane, trawniki są zawsze pięknie przystrzyżone, a całe obejście utrzymane jest w czystości. Konie znów zaczynają wyjeżdżać na pokazy, aukcje i czempionaty oraz odnosić sukcesy na wyścigach zarówno w WTWK Partynice jak i na Służewcu.

Moja przygoda z Kurozwękami zaczęła się trzy lata temu gdy wyjechałam tam do pracy na wakacje. Od pierwszej chwili, pokochałam to miejsce i ludzi tam pracujących. Z ogromny zapałem pomagałam codziennie przy koniach jak i przy odnawianiu i malowaniu stajni i ogrodzeń. Trzy lata temu miałam pod opieką młodego wałacha imieniem Coretz.(Werbum x Correct/Sinus). Moim zadaniem było ujeżdżenie go i przygotowanie do pracy pod siodłem, a w zamian za to mogłam jeździć na siwym ogierze arabskim imieniem Hetman (Eukaliptus x Heraldyka/Palas). Od pierwszego dnia pokochałam te konie przede wszystkim za wspaniały charakter, chęć do współpracy z człowiekiem i niewiarygodną szybkość uczenia się. Po jakimś czasie stwierdziłam, że te cechy posiadają wszystkie tamte konie mimo, że każdy z nich ma zupełnie inną osobowość. Współpraca z tamtejszymi końmi jak i ludźmi spowodowała, że wracałam w to miejsce w każdej wolnej chwili. Kolejne wakacje także tam spędziłam. Tym razem dostałam pod opiekę młodego ogierka imieniem Wal (Wiedeń x Walia/Partner). Uczył się niesamowicie szybko, był odważny i nie bał się nowych wyzwań, które mu stawiałam każdego dnia (lonża, siodło, ogłowie, a w końcu ja sama na jego grzbiecie). Pracowałam także z młodą klaczką Witaliną (Werbum x Wizytacja/Fawor). Była bardzo niewygodna pod siodłem, ale tak sympatyczna, że nie dało się jej nie lubić. Pomagałam także w przygotowaniu koni, które miały wziąć udział w czempionatach, a „po godzinach” wyjeżdżałam na Hetmanie na długie, samotne spacery poza bramy stadniny. Cała okolica jest niezwykle piękna, a tereny sprzyjają uprawianiu sportu jeździeckiego. Piaszczyste drogi, lasy wyrastające z mchowego dywanu, jezioro i rzeka, bagna, łąki i wrzosowiska… ten krajobraz jest niebywale piękny i jedyny w swoim rodzaju. Z Hetmanem, z którego grzbietu podziwiałam tą przyrodę, „dogadywałam” się doskonale, a on każdego dnia mnie zadziwiał. Koń ten urodził się w 1990 roku, ale mimo swojego dojrzałego wieku ma w sobie bardzo dużo z szalonego źrebaka, którym był przecież tak dawno temu.

Uczestniczyłam także w wyjazdach na czempionaty do Janowa Podlaskiego. Było to dla mnie nowe, niesamowite doświadczenie. Konie Kurozwęckie pokazywały się wspaniale i mimo silnej konkurencji wypadały bardzo dobrze. Pierwszy koń z jakim wyjechałam na czempionat (13.08.2005 – 27 Narodowy Czempionat Polski Koni Arabskich Czystej Krwi) to była piękna, kasztanowata klacz – Cyrylica (Empres x Centra/Eukaliptus). Cyrylica zaprezentowała się bardzo dobrze zdobywając łączną notę 88,33 pkt, w tym dwie „19” za ruch, który jest jednym z jej atutów. Ten wyjazd był dla mnie niezapomnianym doświadczeniem i sporo się nauczyłam. Na Czempionacie Koni Arabskich w Bełżycach (18 czerwca 2006) Willet (Hetman x Wenta/Empres) zajął trzecie miejsce w klasie ogierków rocznych. W tym roku, podczas II Jesiennego Czempionatu Koni Arabskich w Janowie Podlaskim w klasie klaczy rocznych, Wersja (Poganin x Wenta/Empres) była pierwsza a Wiedza (Ganges x Wizytacja/Fawor) zajęła szóste miejsce. W klasie użytkowej w stroju klasycznym Aster (Eldon – Agawa by Palas) zdeklasował przeciwników zajmując pierwsze miejsce. Także ten sezon wyścigowy był bardzo udany dla Kurozwęckich koni, które wiele razy plasowały się w czołowej trójce oraz jako pierwsze dobiegały do celowników na mecie.

Czasami zdarzało się, że do stadniny przyjeżdżali ludzie, którzy byli mocno zdziwieni tym, że to miejsce jeszcze istnieje i zaczyna na nowo rozwijać skrzydła. Byli to przeważnie ludzie starsi, którzy znali Kurozwęki z dawnych lat. Opowiadali jak tu kiedyś było, jak wyglądało. Mówili o koniach, których już dano nie ma i o ludziach, którzy tu pracowali. Cieszyli się, że stadnina znów powoli wchodzi na arenę światową.

Konie w stadninie

Ja także podzielam radość z sukcesów, które stadnina zaczyna odnosić i mam satysfakcję, że dołożyłam do tego swoją małą cegiełkę. Zawsze będę wracać w to miejsce i nigdy nie zapomnę tamtych koni i ludzi, którzy sporo mnie nauczyli.

Comments are closed.